poniedziałek, 13 lipca 2015

"... When I say I LOVE YOU, baby you gotta know THAT'S FOR ALL TIME..." part VIII

(Piosenka do notki: Phil Collins - Another Day In Paradise)

Perspektywa Michaela:

                    Kilka miesięcy później zakończyłem oficjalnie swoją misję z pomocą swojej muzyki i tańca aby uszczęśliwić ludzi na koncertach. Kiedy wróciłem, od razu co postanowiłem to pojechać do ojca od Jessici i z nim porozmawiać, ewentualnie pomóc z finansami.

                    Pewnie się zapytacie co u Jessici? Dobrze, a nawet wspaniale. Już nigdy więcej nie spotkała się z tym całym Robertem, a ja po tamtym wydarzeniu oczywiście dostałem w kość od mediów, które następnego dnia mówiły o tym głośno. Moja tłumaczka oczywiście się tym przejęła, ale ja ani trochę. Przecież nie mogłem pozwolić aby ten debil ją dotykał.
Może i nie jestem za przemocą, ale czasem trzeba dać komuś w mordę, prawda?

                     Po tym Jessi dostała własnego ochroniarza, który oczywiście za drobną dopłatą, pilnował jej na każdym kroku. Na ile mogłem, spędzałem z nią najwięcej czasu, tak aby nie czuła się samotna. I powiem Wam w sekrecie, że chyba czuję do niej coś więcej. Zaintrygował mnie jej charakter, który ma nieco wkurzający, ale za to uroczy.

                       Jednego razu nigdy nie zapomnę...
 Kiedy  siedziałem w pokoju hotelowym, zauważyłem, że rozpętała się burza. Zawsze uwielbiałem wpatrywać się, jak błyskawice szaleją po niebie, a grzmoty próbują dorównać tańcowi błyskawic. To tak jakby Bóg zrobił przedstawienie. Tancerze są jasnymi błyskawicami, a grajkowie grzmotami, którzy starają się dorównać szybkim i nieco wkurzającym tancerzom. W pewnym momencie usłyszałem pukanie do drzwi, a kiedy się odwróciłem, widziałem Jessicę, która cała dygotała ze strachu.

                  - Mogę tu zostać, przy tobie? - zapytała, patrząc na mnie.

        - Jasne! Przecież ci już mówiłem, że jak coś, to masz do mnie wpaść. - odrzekłem entuzjastycznie, widząc kolejne błyskawice.
Jessica zamknęła drzwi i podeszła do mnie, a gdy usłyszała głośny grzmot, przytuliła się mocno do mnie, zamykając oczy.
Widząc ją tak wystraszoną, zaśmiałem się cicho, obejmując ją.

                 - Nie śmiej się! Nie cierpię burzy! - krzyknęła, wtulając się w moją koszulkę.

                 - Ależ ja się nie śmieję. Ja tylko... chichoczę. - odparłem, gładząc jej włosy.

Zasłoniłem okna i patrząc na nią, zaproponowałem abyśmy usiedli. Dziewczyna uczyniła to, nadal drżąc.

                - Czego się boisz? Przecież jesteśmy bezpieczni.

Jessica nie odpowiedziała,  wtuliła się we mnie, a ja, mimo że mnie to śmieszyło, starałem się być poważny.

                - Przestaniesz się do jasnej cholery śmiać?! - odparła, kiedy nie mogłem wytrzymać.

                - Ale mnie to troszkę śmieszy. Burze są fajne.

                - Nie dla mnie!

Dziewczyna podniosła się i spojrzała na mnie tymi swoimi oczami, które płonęły strachem i złością.

                - Każdy się czegoś boi, Mike. Ja mam prawo się bać burzy. Nie udawaj już takiego odważnego, bo jak coś, to wyjdź na zewnątrz i tam stój! - rzekła, zakładając ręce na piersi.

                 - Ojej, ale ja nic takiego nie powiedziałem. Wyobraź sobie, że to przedstawienie od Boga. Taki musical. - zacząłem opowiadać jej to co ja Wam wcześniej powiedziałem. Jessica oparła się głową o moje ramię.

                 - Mam gdzieś taki musical. Już wystarczy, że jestem i słucham takiego debila co ciągle śpiewa HeeHee i Aow! - szepnęła, obejmując moją rękę.

                 - Ej! Wypraszam sobie. - oburzyłem się, patrząc na nią.

                 - Ale taki kochany debil. I trochę nieznośny. - szepnęła, całując mnie w policzek.

Mimowolnie się zarumieniłem i pogładziłem kciukiem jej zimną dłoń.
- To miłe, co mówisz. Ty za to jesteś uparta jak osioł. Czasem nie wiem czy nie nazwać cię jak Janet Dunk. (od słowa Donkey - osioł)

Jessi nie odpowiedziała. Przymknęła oczy i czując, jak gładziłem kciukiem jej dłoń, westchnęła cicho.
Po krótkiej chwili usłyszałem jej miarowy oddech. Zasnęła.

             Wziąłem ją na ręce i położyłem na łóżku, patrząc na nią. Jej twarz wyrażała spokój, szczęście.
Przestała już się trząść, co bardzo mnie ucieszyło. Pocałowałem delikatnie ją w czoło i przykryłem kołdrą, by sobie w spokoju spała.
Ja natomiast wróciłem do pracy, siadając przy stoliku i pisząc piosenkę...

                Kiedy jechałem autem do rezydencji państwa Johnson, Jessica nieco obawiała się reakcji ojca na moje słowa.

              - Mike, ja... Nie wiem czy to dobry pomysł.

              - Hej, powiedziałem, że ci pomogę. Damy radę!

Chwyciłem jej dłoń i ścisnąłem nieco, patrząc na nią chwilkę.

              - Damy radę. Zobaczysz, uwolnisz się od tego Lucasa. Obiecuję.

Kiedy zatrzymałem auto, widząc jej smutny wzrok, pocałowałem ją w czoło i delikatnie stykałem się swoim o jej czoło.

              - Jessi, przez te wszystkie miesiące byłaś cudowną tłumaczką. Pomagaliśmy sobie wzajemnie. Jesteś wyjątkowa i nie pozwolę aby ktoś cię zranił. Wiesz dobrze, że moje serce nie jest twarde i zimne jak lód. Że mam uczucia i sumienie. Muszę ci pomóc...

               Dziewczyna delikatnie uniosła kąciki ust i spojrzała w moje oczy. Mimo, że nasze usta dzieliły drobne centymetry, a ja czując chęć jej pocałowania, wstrzymałem się.
Tak, miałem ochotę ją pocałować. Bo cholera... Zakochałem się w niej!

              Ona pewnie we mnie nie, gdyż rozmawiając o związkach powiedziała, że nie chce żadnego chłopaka, bo woli mieć przyjaciół, zrozumiałem wszystko. W tamtej chwili czułem ciężki ból, gdyż nie mogłem uczynić czegoś, co tak strasznie chciałem. Tą chęć można by porównać do osoby, która jest na diecie, ale nie może zjeść ciastka...

               Po krótkiej chwili niezręcznej ciszy odsunąłem się i widząc jak brama się otwiera, zapaliłem silnik z powrotem i wjechałem na teren. Zatrzymałem się na miejscu "parkingowym" a Jessica widząc w oddali stojącą panią wysiadła z auta i pobiegła do niej. Prawdopodobnie była to jej mama.

Chwilę potem sam wysiadłem i poprawiając swoją ciemną fedorę, uśmiechnąłem się delikatnie.

                - O pan Jackson. Co pana do nas sprowadza? - zapytała mnie kobieta, kiedy po przywitaniu się ucałowałem jej dłoń.

                - Chciałem przywieźć Jessicę do państwa i omówić z pani mężem kilka drobnych spraw.

                - Rozumiem.  Eric jest w swoim gabinecie i ma małe spotkanie, ale kiedy skończy, będzie pan mógł wejść. A na razie niech pan wejdzie do środka. Pewnie umiera pan z głodu, prawda?

Zaśmiałem się cicho i spojrzałem na Jessicę, która również skierowała na mnie wzrok.

               - Cóż, aż tak to nie jest źle. - szepnąłem, widząc jak mama Jessici się szeroko uśmiecha.

               Po chwili w trójkę weszliśmy do środka, a Jessica poszła razem z jej mamą do kuchni.
Ja natomiast usiadłem w salonie i zerkałem na wspaniały, nieco staroświecki wystrój wnętrza. Po krótkiej chwili usłyszałem ciche miauczenie. Zdziwiony co tak miauczy, początkowo zerknąłem na komórkę, gdyż czasem Jessica robiła mi żarty.

              Jednak  to moja nie moja komórka zamieniła się w "kotka". Poczułem jak coś ciągnie mnie za nogawkę. Zerknąłem i ujrzałem małego, białego kota z plamką na oczku, który się bawił moją nogą.

              - Witaj maluszku. Ale mnie wystraszyłeś. - szepnąłem, biorąc go na ręce.

Maluch zamruczał cicho, a gdy spoczął na moich kolanach, usiadł i spojrzał na mnie.

              - Ciekawe jak masz na imię... - uśmiechnąłem się, delikatnie głaskając go za uszkiem.

Chwilę potem usłyszałem głos Jessici, która głośno wołała kogoś po imieniu.

              - Miki! Gdzie jesteś? Błagam, nie baw się ze mną w chowanego... Miki!

Kociak słysząc jej głos, zamiauczał w miarę głośno.

              - Ja go mam. - rzekłem, domyślając się, że chodzi o kociaka.

Jessica podeszła bliżej i uśmiechnęła się, zakładając ręce na piersi.

              - No proszę. Mały Mickey przyszedł do Michaela? Fajnie, a ja go szukam i szukam.

              - Jest śliczny. - szepnąłem, głaskając kociaka i patrząc na niego.

              - Wiem, bo mój. - zażartowała, biorąc go na ręce. - On też coś musi zjeść, więc potem go będziesz głaskał.

              Chwilę potem Jessica zaniosła go do kuchni, gdzie prawdopodobnie miał przyszykowane jedzenie, a ja siedząc w jadalni widziałem jak kucharka stawia dania na stole. Kiedy po pół godzinie dania zostały  skonsumowane przeze mnie, Jessicę oraz panią Taylor, zaczęliśmy rozmawiać. Oczywiście nie obyło się bez pytań czy Jessi dobrze się sprawowała jako tłumaczka oraz czy nie było z nią kłopotów. Jeśli chodzi o to drugie, powiedziałem że nie, bo nie było z NIĄ tylko z tymi debilnymi chłopami...

               Po jakieś chwili wstałem, kiedy pani Taylor powiedziała, że mogę iść do jej męża. Widząc małe przerażenie w oczach Jessici, uśmiechnąłem się i poszedłem w stronę gabinetu jej ojca. Kiedy mogłem wejść, zamknąłem drzwi i zacząłem z nim rozmowę...

Perspektywa Jessici:

                Wszedł. Wszedł do gabinetu ojca i od tego czasu nie wychodził, mimo że mijała już godzina.
Bałam się. Bałam, bo mój ojciec często reagował agresją, jeśli chodziło coś o mnie. Wiedziałam w duchu, że Mike sobie poradzi, ale mimo wszystko, chodziłam po wilii jak jakaś chora na umysł. Nawet moja mama zauważyła, że się martwię.

                  - Wiesz po co Pan Michael poszedł do ojca? - zapytała, patrząc na mnie.

                  - Wiem. I tego się właśnie boję.

Chodząc, zauważyłam, że na nasze podwórze przyjechało kolejne auto.
Wybiegłam z domu i zerknęłam kto przyjechał.

Widząc tą twarz myślałam, że zemdleję... 

         



~~~~~~~~
Witam Was!
Wiem, miała być notka z You&Me, ale nie mogłam się wyrobić, zresztą nie mogłam, bo miałam problemy z kompem i dopiero dzisiaj mogłam coś poszukać w tym starym urządzeniu xDD
W ramach rekompesaty wrzucam teraz tą.
Mam nadzieję, że się spodoba.
Zachęcam Was do zadawania pytań moim bohaterom, gdyż skarżą się o brak zainteresowania xDD
Dziękuję Wam jeszcze za ponad 1000 wyświetleń. Jesteście KOCHANI!!!
Trzymajcie się!
Autorka.

4 komentarze:

  1. No hej!
    Widzę, że jestem pierwsza.
    Świetny rozdział. Zakończyłaś w takim momencie... Ale fajnie, że wreszcie dodałaś nowy, bo strasznie się niecierpliwiłam! Tekst o debilu śpiewającym "HeeHee i Aow" mnie rozwalił.
    Życzę weny i pozdrawiam serdecznie!
    Alex ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejo :)
    Przepraszam, że dopiero teraz i tak już padam z nóg, ale co tam ;). Notencja cudna. Ta rozmowa Mike i Jess. No ten baran mógł by sie postawic na miejscu Jess. Ja też sie kiedyś bałam burzy, ale ten strach mnie zostawił.
    Ehh czemu skończyłaś w takim momencie? Nosz kurka wodna .. Kiedy nowa? Bo sie niecierpliwie.. Życze weny i Pozdrawiam ~MeryMJ

    OdpowiedzUsuń
  3. Cześć kochana Susie :)
    Musze Ci podziękować i powiedzieć, że jest mi głupio :/
    Zawsze komentujesz moje rozdziały, jeszcze zanim powiadomię Cię o nich i to jest takie miłe z twojej strony <3 A ja cóż...nie zawsze i dlatego przepraszam .-.
    A ten rozdział jest genialny. :)
    Michael taki kochany <3
    Ciekawe jak zareagował ojciec Jess. A ten co przyjechał na końcu...mam przeczucie kto to będzie. Czyżby ten jej "niedoszły mąż"? XD Bo jeśli tak, to ja czekam na reakcje Michaela xD
    Pozdrawiam Cię gorąco i życzę weny :)
    The Smille

    OdpowiedzUsuń
  4. Ooo rozdział cudwny.
    Jestem bardzo ciekaw jak zareaguje ojciec Jess. Do tego Mj zakochał się w Jess.. mam nadzieję, ze oni za niedługo będą razem. Musze ci powiedzieć, ze to jedno z twoich lepszych opowiadań. Bardzo je lubię. Jess jest cudowną postacią.. a Michael tak o nią dba... kurde czytając ten rozdział miałem banana na twarzy. Czekam na nexta.
    Życzę ci masy weny i życzę udanych wakacji.
    Pozdrawiam. Mike
    Przepraszam za błędy, ale pisze z telefonu

    OdpowiedzUsuń

Zamierzasz komentować?
Bardzo Ci dziękuję :D
Dla Ciebie to mała chwila - dla mnie motywacja do działania!